Psy mieszkały z nami od zawsze. Ja miałem wilczura Bariego, po którym nastały czasy rudej jamniczki Agi, Ania malutką, białą, wielorasową Lalunię. Lecz nastał dzień, kiedy w naszych mieszkaniach zrobiło się pusto – nikt nie przybiegał merdając ogonem, nikt nie lizał za uchem - zabrakło tych, co kochają tak po prostu, bezinteresownie i prawdziwie.
Ani marzyła się złota spanielka bez rodowodu.
Była druga połowa lat siedemdziesiątych, gdy na ulicach co krok widziało się spaniela, a gazety pełne były ogłoszeń o sprzedaży szczeniąt tej rasy. Zobaczyliśmy ogłoszenie – „Srebrzyste cocker spaniele rodowodowe sprzedam”, lub jakoś podobnie. Nasz wzrok przykuło słowo – srebrzyste – koniecznie musieliśmy te maluchy zobaczyć. I tak zawędrowaliśmy na Saską Kępę do domu państwa Kreczmerów, gdzie entuzjastycznie powitała nas mama szczeniąt Chalka i jej syn z poprzedniego miotu – Grato.
Takiego umaszczenia nigdy u cockerów nie widzieliśmy – dorosłe psiaki miały, obok czarnych łat, sierść białą, przesianą czernią, co dawało barwę jakby srebrzystą (blue roan, co w przekładzie na polski nazwano niebiesko srebrną). Do kupienia był tylko jeden szczeniaczek – biało czarny piesek bez przesiania, który - popiskując cicho - wdrapał się na ręce, przytulił, polizał i został z nami 13 lat.
Był to nasz pierwszy pies z rodowodem - Sonet od Kreczmerów, syn Sandstorma of Hilltop i Chalki z Vymyslenky - w domu Smyk.
I tak to się zaczęło…