|
W tamtych czasach dojechać do Austrii nie było łatwo, a przywieźć stamtąd psa jeszcze trudniej. Aby dostać wizę, trzeba było mieć zaproszenie, które załatwiła Rosemary. Do przewiezienia psa przez granicę potrzebne było szczepienie przeciw wściekliźnie i tu przepisy polskie i austriackie się nie zgadzały – Gawin był w takim wieku, że w Polsce szczepienie było już wymagane, a wg prawa austriackiego był za młody, aby go szczepić. Musieliśmy czekać.
Przywieźliśmy szczeniaka w czerwcu 1991 r., gdy miał pół roku. Ulice pełne zgiełku, nieznanych pojazdów, tramwajów, autobusów, itd. bardzo przeraziły malucha – przez pierwsze dni stąpał na sztywnych łapkach i tulił się do nóg, ale strach szybko minął – psiak zrozumiał, że ten inny, pozakennelowy świat nie jest taki straszny.
W sierpniu 1991 r. odwiedziliśmy Rosemary. Gawin, choć miał w porządku wszystkie potrzebne do przekraczania granic papiery, przekraczał je niezauważony śpiąc słodko za siedzeniem pasażera. Taką miał naturę – błahe sprawy nigdy go nie interesowały. Wszystko przyjmował ze stoickim spokojem i może dlatego dożył prawie 18 lat. Czasem zwracaliśmy się do niego – "Sir", co świetnie doń pasowało i może dlatego tę formę rozumiał i aprobował. Był całkowitym przeciwieństwem Smyka – w ogóle nie był psem entuzjastą – miał wielkopańskie maniery.
Do Hallein Rif przyjechaliśmy, gdy Gawin nadawał się do pierwszego trymowania i skubanie „niedźwiedziej” sierści zostało nam szczęśliwie oszczędzone – na cockerowe bóstwo zrobiła go pani Karolina Krainz, która zajmowała się kennelem Rosemary.
Na podbój wystaw wyruszyliśmy w 1992 r. zaczynając od klasy otwartej. Bardzo szybko, bo już listopadzie 1992 r. zdobył tytuł Championa Polski.
Zjeździliśmy wiele wystaw. Gawin w swoim dorobku miał kilkanaście CWC, 3xCACIB, Res. CACIB, kilka BOB i BOG z wystawy międzynarodowej. Jesienią 1994 r. na wystawie w Langenlebarn był pokazywany w grupie ze swoim tatą Lollipopem of Hilltop. Wtedy widzieliśmy Rosemary ostatni raz. Umarła latem 1997 r. Trzy dni przed śmiercią zadzwoniła do nas. Nic nie wskazywało na to, że tak niespodziewanie odejdzie. Gdy po paru dniach próbowaliśmy się do niej dodzwonić i usłyszeliśmy głos automatu, wiedzieliśmy, że coś się stało. Wspólni znajomi z Austrii powiedzieli nam, że nie żyje. Straciliśmy przyjaciela.
Gawin wszędzie z nami jeździł – był psem podróżnikiem. Nie mieliśmy nigdy kłopotu z noclegami – był tak spokojny, że prawie niezauważalny. Tylko raz zdarzyło się coś, co zdarzyć się nie powinno – zauważył go niedźwiedź podczas wycieczki na Babią Górę i ruszył za nami, wyganiając ze swego terenu. Na szczęście przygoda dobrze się skończyła – udało się nam uciec. Odpoczywając u podnóża góry jeszcze słyszeliśmy porykiwania – miś ostrzegał, abyśmy nie wracali – nie mieliśmy takiego zamiaru.
Mijały lata. Gawin się starzał. Powoli przestawał słyszeć, oczy pokryła mu zaćma. Nie potrafiliśmy się pogodzić, że nadejdzie dzień, gdy go zabraknie. Ale taki dzień nadszedł – w październiku 2008 r. W październiku też pochowaliśmy jego poprzednika, Smyka. Październik – miesiąc psich odejść.
I znów w mieszkaniu zrobiło się pusto. Zabrakło psa. Były to bardzo złe czasy.
W maju 2009 r. zawitał do nas trzymiesięczny On Line vom Schloss Hellenstein, który sam wybrał sobie imię Braden.